Dom Alice R. - NA SPRZEDAŻ

Sahem

Już chciała coś powiedzieć, gdy wtrącił się Mark.
- Tak, to był pomysł Shannon - uśmiechnął się lekko - Głównie w Nowym Jorku, prawda? - spojrzał na Shannon, ale nie dał jej przytaknąć, bo zaczął kontynuować - A znamy się jakieś dwa lata - objął dziewczynę w pasie - Od wypadku - dodał po chwili. Tak, dośc dziwnie się zachowywał, bo nie dawał Shannon odpowiadać samodzielnie.

miss.

Spojrzała na niego zaskoczona. Chociaż w sumie... to też była gra. Spojrzała na Shannon.

Sahem

- Doskonała sałatka - w końcu wyłapała moment, gdy Mark jej nie przerywał.
- Będziesz musiała poprosić o przepis - uśmiechnął się do niej.
- Masz rację
- A wy znacie się od dawna? - za dużo było tych pytań, chociaż wszystko miał opanowane. Daty, odpowiedzi... Wszystko.

miss.

Uśmiechnęła się. I nagle wypaliła.
- A co sądzicie o bigamii? - przeklinała się od wszystkiego co możliwe, ale nadal wyglądała i kłamała idealnie.
- Wyobraź sobie Shannon, że Mark ma teraz drugą żonę gdzieś na Florydzie czy gdzieś. To takie nierealne. - zaśmiała się z własnego dowcipu XD - Takie nierealne, a podobno się zdarza.

Sahem

Nagle zakaszlał, gdy usłyszał o tej całej bigamii.
- Bigamia? - spojrzał na nią lekko wystraszony.
- Druga żona? - Shannon uśmiechnęła się - Nie Mark... - pocałowała męża w policzek - On jest idealnym mężem - ta, idealnym. Sama nie wiedziała jakie głupoty wygaduje...

miss.

Masz szczęście. - uśmiechnęła się do niej.
- I tak bigamia. Oglądałam ostatnio jakiś program o tym w telewizji. Niby żyjemy w cywilizowanym kraju, a to powiedzenie coś tam o portach i żonach sie sprawdza. - powiedziała całkiem niewinnie.

Sahem

- W każdym bądź razie nie Mark - ona naprawdę wierzyła, że jej mąż to chodzący ideał...
- Nie mógłbym oszukiwać swojej żony - nie podobała mu się ta Alice. Te wszystkie pytania... Gdyby nie fakt, że nigdy jej na oczy nie widział, powiedziałby, że ona coś o nim wie...

miss.

- To ja może przyniosę deser. - posprzątała ze stołu po obiedzie.
- A w ogóle to, kawy? herbaty?

Sahem

- Dla Shannon herbatę - odparł za żonę - Masz może jeszcze trochę tej whiskey? - tak, musiał się napić...

miss.

Poszła zrobić im herbaty/kawy. Przyniosła też ciasto, które upiekła sama. Które piekła często... od zawsze. Whiskey i wino też przyniosła.
- Shannon jęsli będzie wam smakowało, służę przepisem. Jest wręcz dziecinnie prosty.

Sahem

Shannon zabrała się za jedzenie.
- Naprawdę pyszne - uśmiechnęła się upijając następnie łyk herbatki.
A Mark najpierw napił się whiskey. Dopiero po chwili sięgnął po ciasto. Wziął kęs do ust. I w tej samej chwili prawie, że zdębiał. Znał ten smak. Pamiętał go dobrze... Miał go już dość.
Nie, to niemożliwe... Przecież... Nie... Każdy mógł mieć ten przepis. Tak. Z całą pewnością. Przecież dobrze się ukrył.

miss.

Uśmiechnęła się i napiła kawy. Spojrzała na gości i nadal się ładnie uśmiechała.

Sahem

Mark uśmiechnął się, żeby zamaskować swoje zdziwienie i przerażenie.
- Naprawdę ładny dom - zauważyła, by przerwać ciszę.

miss.

- Dziękuję. Starałam się jak mogłam. Całe szczęście, że przeprowadziłam się po tornadzie.

Sahem

Mark od czasu tego ciasta jakoś przycichł. Nie odzywał się, więc Shannon miała okazję pogadać. Prawie, że do woli.
- Do tej pory męczymy się z remontem - uśmiechnęła się lekko i upiła łyczek herbaty.

miss.

- Męcząca sprawa...

Sahem

- I jak podoba ci się w Fairview? Niezwykłe miasteczko, prawda? - uśmiechnęła się.

miss.

- Bardzo mi się podoba. Jest takie urocze. I spokojne.

Sahem

- O tak! Wyjątkowo spokojne! - zaśmiała się.

miss.

- No nie licząc tego incydentu, o którym pisali w dzisiejszej gazecie. Często się to tutaj zdarza?

Arno

-Ciasto przepyszne. - pochwalił Alice i odsunął się od stołu - A tymczasem Was przepraszam, mam nadzieję, że się nie obrazicie, jeśli pójdę się przewietrzyć. Ktoś idzie ze mną? - zapytał.

Sahem

Shannon pokręciła głową.
- Miło się nam rozmawia - uśmiechnęła się.

- Ja się z chęcią przejdę... - tak, musiał stąd wyjść. Przez cały czas wydawało mu się, że Alice go obserwuje...

miss.

Uśmiechnęła się i obserwowała jak wychodzą z pokoju.

Arno

To wyszli sobie przed dom, wprawdzie miał papierosy w kieszeni co dodatkowo go kusiło ale cały czas oddalał od siebie chęć zapalenia, starał się rzucić.
- Ładny wieczór. - nigdy tak nie mówił; zwrócił się do Mark'a. Odetchnął.

Sahem

Uśmiechnął się tylko.
Po chwili oparł się o balustradę (zakładam, że takowa tu gdzieś była xP). Musiał wszystko przemyśleć, jego plan był zbyt dobry, żeby teraz ktoś miał mu go pokrzyżować...